Delphine de Vigan, Ukryte godziny, tłum. Joanna Kluza, Sonia Draga 2010.
Mobbing, nietrwałe, powierzchowne związki, przepracowanie, zniechęcenie, samotność, bieda, anonimowość w tłumie, agresja – o tym jest powieść Delphine de Vigan. To wszystko elementy współczesnego życia w wielkiej metropolii, która daje szanse, ale też bezlitośnie przeżuwa i wypluwa tych, którzy osłabli, którzy nie nadążyli. Miasto jest scenerią, ale i bohaterem „Ukrytych godzin”. Po jego ulicach i tunelach metra krążą codziennie miliony ludzi, wśród nich Ona – Mathilde, czterdziestoletnia wdowa, do niedawna kobieta sukcesu, a obecnie kłębek nerwów, zaszczuta przez swojego szefa, odsuwana od pracy, spychana na margines korporacyjnego życia, i On – Thibault, lekarz, który jeździ od pacjenta do pacjenta, frustruje się w korkach, widzi miasto we wszystkich jego wcieleniach: eleganckie biura i odrapane czynszówki, gabinety prezesów i zatęchłe mieszkania staruszek, i pragnie zmiany. Oboje samotni: Mathilde wierna pamięci męża, niechętna zbudowaniu nowego, poważnego związku, a Thibault świeżo oswobodzony z romansu, w którym brakowało mu niemal wszystkiego – ciepła, bliskości, zaangażowania, a czysta fizyczność przestała mu wystarczać. Wydaje się, że tych dwoje mogłoby dać sobie szansę, wesprzeć się wzajemnie, zbudować coś trwałego.
Po pierwszych kilkudziesięciu stronach wydaje się, że doskonale wiemy, jak się wszystko potoczy, ale nic z tego. Delphine de Vigan jest wnikliwą obserwatorką, umie konstruować historie i zaskakiwać czytelnika. Nie na darmo akcja rozgrywa się w mieście, które jest „ogłuszającym kłamstwem” i „nieskończonym obszarem skrzyżowań”.
De Vigan znakomicie prowadzi swoich bohaterów; niby krążą po oddzielnych orbitach, ale grawitują ku sobie, zbliżają się i oddalają. Krok po kroku poznajemy oboje coraz lepiej. Początkowo ciekawsza wydawała mi się Mathilde, może dlatego, że mobbing, jakiemu jest poddawana, wciąż rzadziej pojawia się w literaturze niż kryzys uczuciowy i zawodowy czterdziestoparolatka, ale autorka dopracowała postać Thibaulta, którego problemy okazały się mniej oczywiste, niż mogło się wydawać. Stosunkowo najsłabiej wypada trzeci bohater książki, czyli miasto. W jego opisie spostrzeżenia zadziwiająco trafne i świeże mieszają się z banałami, wielkomiejska atmosfera oddana jest jednak bardzo sugestywnie. Obserwujemy je oczami bohaterów, a ich stan psychiczny wpływa na odbiór metropolii.
Każdy, kto kiedykolwiek czuł się śmiertelnie zmęczony, kto walczył co rano, żeby zwlec się z łóżka i ruszyć do coraz bardziej nienawistnej pracy, doskonale zrozumie Mathilde i Thibaulta, niech nie liczy jednak na to, że znajdzie w powieści pokrzepienie albo cudowny sposób na wyjście z tego stanu odrętwienia. Thibault dostaje co prawda od przyjaciela medyka radę, że trzeba „wyrwać kroplówkę”, dokonać radykalnego cięcia – czy to jednak na pewno da spodziewany rezultat? Po skończeniu książki nie można sobie nawet powiedzieć z wątpliwą satysfakcją, że inni mają gorzej od nas, a mimo to lektura działa w pewien sposób oczyszczająco, przynajmniej na chwilę, póki znów nie dopadną nas własne problemy, a kłopoty bohaterów nie pójdą w niepamięć.