Latający Cyrk Monty Pythona. Tylko słowa, t. 2, tłum. Elżbieta Gałązka-Salamon, Wydawnictwo RM 2006.
W dobie łatwo dostępnych płyt DVD czy całych skeczy zamieszczonych w internecie czytanie wydanych drukiem scenariuszy kolejnych odcinków „Latającego Cyrku” wydaje się być raczej rozrywką dla zagorzałych wielbicieli Pythonów. Ja nigdy się do takich nie zaliczałem. Oglądałem co prawda kolejne odcinki „Latającego Cyrku Monty Pythona”, nagrywałem po nocach na wideo „Żywot Briana” albo „Świętego Graala”, ale nie oglądałem ich w kółko, nie miałem cytatu z Pythonów na każdą okazję i na dodatek ze wszystkich członków trupy bez wahania rozpoznaję tylko Johna Cleese'a. (Ale za to do szczętu zgrałem kasetę „Monty Python sings”, zaśmiewając się dziwnie w miejscach publicznych, gdy w słuchawkach rozlegało się „Every sperm is sacred”).
Wygłoszę więc może teraz herezję, za którą ortodoksyjni fani Pythonów mogą się oburzyć – ale „Latający Cyrk” bardzo zyskał w moich oczach w wersji książkowej, chociaż tekst nie jest w stanie oddać mimiki, gestykulacji, intonacji głosu, szaleńczych przebieranek (szczególnie „Pieprzniczek”, pretensjonalnych damulek, w które z upodobaniem Pythoni się wcielali), animowanych wstawek czy muzyki. A jednak niespieszna, dawkowana lektura pozwoliła mi się skupić na tym, co w „Latającym Cyrku” najważniejsze: na oszałamiającej ekwilibrystyce słownej, na absurdalnych skojarzeniach, karkołomnych grach słownych, zaskakujących puentach – wychwycenie tego wszystkiego faktycznie wymaga wielokrotnego oglądania każdego odcinka. Na dodatek w wersji książkowej mamy do czynienia z tekstem dużo pełniejszym niż ten, który jest w stanie w telewizji przeczytać lektor, o lakonicznych napisach nie wspominając. Co prawda tłumaczka Elżbieta Gałązka-Salamon uważa, że w rozwiniętych wersjach pewne scenki tracą swój komiczny efekt, gdy nie są połączone z obrazem, wydaje się to być jednak przesadnym zastrzeżeniem.
![]() |
Pythonowskie „Pieprzniczki”. |
Przekład pozwala się delektować niemal pełnią Pythonowskiego humoru, który jest prawdziwym wyzwaniem dla tłumacza. W skeczach mnóstwo jest odniesień do historii, obyczajów, miejscowości, kultury wysokiej i niskiej. Żongluje się nazwiskami wielkich filozofów, by za chwilę nawiązywać do jakiejś zapomnianej dziś telewizyjnej gwiazdki czy dawno emerytowanego sportowca. Aluzje do modnych niegdyś teleturniejów, seriali, reklam, produktów sąsiadują z parodiami polityków. W książce wiele z tych niuansów, całkowicie nam obcych, wyjaśniają przypisy, nie do pomyślenia w wersji obrazkowej. Można się zżymać, że to trochę jak wyjaśnianie dowcipu słuchaczowi, który nie zrozumiał puenty i że zabija całą radochę. Mimo wszystko jednak takich miejsc nie jest wiele, a to, co zostaje, jest wystarczająco śmieszne, by polecić wersję drukowaną wszystkim miłośnikom absurdalnego humoru najwyższej próby.