Terry Pratchett, W północ się odzieję, tłum. Piotr W. Cholewa, Prószyński i S-ka 2011.
W byciu czarownicą wcale nie chodzi o „latanie dookoła na miotłach i takie różne”, jak zdaje się uważać większość ludzi. Czarownica musi robić rzeczy, których inni nie robią, nie chcą albo nie mogą robić. Na przykład obcinać paznokcie u nóg chorej staruszce. A latanie na miotle służy głównie dostaniu się do miejsca, gdzie trzeba coś takiego zrobić. Albo w ogóle posprzątać jakiś bałagan.
Tiffany Obolała, mimo iż ma zaledwie szesnaście lat, już jest pełnoprawną czarownicą, która dbać ma o mieszkańców Kredy. Lista jej obowiązków jest tak długa, że dziewczyna rzadko ma czas, by zjeść porządny posiłek i się wyspać. Nie ma już mowy o bohaterskich czynach w rodzaju wyrwania brata z rąk Królowej czy pocałowania zimy; trzeba odebrać ból ciężko choremu baronowi, pomóc przy porodzie albo przy zmarłym, przygotować jakąś maść albo sprawić, by zbrodniarz zrozumiał swą winę. W nawale obowiązków młoda czarownica ledwo zauważa, że atmosfera wokół niej dziwnie gęstnieje, co i raz ktoś rzuci nieprzyjemną aluzję na temat czarownic albo spojrzy wzrokiem sugerującym płonący stos. Tiffany musi wykryć źródło tej niechęci wobec siebie i koleżanek po fachu, oganiając się przy okazji od nadgorliwej opieki zadziornych Nac Mac Feeglów, mikrego wzrostu zabijaków, a na koniec zdając ostateczny egzamin przed komisją złożoną między innymi z Babci Weatherwax i Niani Ogg. Może przy okazji trafi się Tiffany jakiś „namiętny przypadek”, przystojny i inteligentny młodzieniec, na którym można polegać i z którym można budować przyszłość...
„W północ się odzieję” to typowa dla Pratchetta powieść przygodowo-awanturnicza: rozwiązywanie zagadki coraz silniejszej niechęci wobec czarownic, prowadzące od jednego barwnego epizodu do drugiego, komplikowane jest przez niesfornych Feeglów. Tiffany podąża tropami wiodącymi w przeszłość i do wielkiego Ankh-Morpork, składa wizyty w najbardziej niestabilnym miejscu na świecie i w Centrum Żartów Boffo („Kapelusz młodej czarownicy, ze złowieszczym brokatem. Rozmiar 7. Cena: 2,50 AM$. Boffo! Magiczna marka!!”). Nie brakuje też humoru: niezrównany opis atrakcji jarmarku szorowania (konkurs toczenia serów, stoisko nurkowania po żaby; niestety, w tym roku nie pojawił się człowiek, który wkładał sobie łasice do spodni; być może się zniechęcił) czy wnikliwe uwagi na temat hodowli świń i ich chorób („szory, ślepowzdęcia, mosiężny kark, pływanie zębów” itd.). Jak to się jednak ostatnio coraz częściej dzieje u Pratchetta, jest w tej książce dużo więcej – i nie są to rzeczy przyjemne. W poruszający sposób pokazana jest kwestia przemocy i sposób, w jaki lokalna społeczność rozprawia się z tymi, którzy wykraczają poza przyjęte granice zachowań. Nagonka na czarownice jest okazją do wskazania, jak niewiele trzeba, by kogoś napiętnować, uczynić kozłem ofiarnym – zawsze bowiem dzieje się coś złego i zawsze znajdzie się jakaś stara kobieta, stary mężczyzna, obcy, przybysz, których można o to zło obwinić. Demon ścigający Tiffany, którego pojawienie się podsyca takie zachowanie, to uosobienie tego uniwersalnego mechanizmu. Obolała musi stoczyć walkę z Przebiegłym, ale nawet pokonanie go niewiele pewnie zmieni.
Nie byłem wielbicielem Tiffany Obolałej i Nac Mac Feeglów, to pozostałość po czasach, gdy ona nazywała się jeszcze Akwilą Dokuczliwą, a oni Fik Mik Figlami i nader drętwo się ich przygody czytało. Na szczęście trzeci tom cyklu, „Zimistrz”, już w tłumaczeniu Piotra W. Cholewy, okazał się bardzo przyjemnym zaskoczeniem, a „W północ się odzieję” poziomem nie odbiega od moich ulubionych powieści o czarownicach. Muszę się teraz cofnąć i poznać wcześniejsze perypetie Tiffany w nowym przekładzie.