Wojciech Zieliński, Żokej. Według opowieści Mieczysława Mełnickiego, Black Unicorn 2011.
Do końca życia nie zapomnę, jak był u nas miting międzynarodowy, siedziałam akurat w loży ówczesnego dyrektora. Dyrektor zerwał się z fotela pierwszy ze strasznym krzykiem „dawaj Mietek!!!” Zaraz za nim zerwał się chyba minister rolnictwa, potem ci z Animexu, wszyscy się wbili w okno, grube byli przeważnie, więc mieścili się z trudnością i wszyscy zgodnie ryczeli pełną piersią „dawaj, Mietek!!!” Mełnicki wygrywał piątą gonitwę polskim koniem, zdobyliśmy pierwsze miejsce. Cały tor ryczał, chyba w Pyrach było słychać.
Dziś nawet podczas najważniejszych gonitw krzyk służewieckiej publiczności zgromadzonej przy torze ledwie słychać przy bramie wejściowej. Impreza, która na całym świecie jest interesem przynoszącym kokosy, u nas jest zabawą dla gromadki zapaleńców. Czy w rozpoczynającym się jutro na Służewcu sezonie coś się zmieni? Zobaczymy.
Ale nie o mizerii dzisiejszych wyścigów konnych miało być, ale o biografii dżokeja, którego występy elektryzowały tłumy widzów, w tym przedstawicieli PRL-owskiej nomenklatury. Mieczysław Mełnicki urodził się w małej wiosce na Pomorzu, a jego dzieciństwo przypadło na lata wojny. Kochał jazdę konną, a o jego całym życiu zadecydowała wizyta na torze wyścigowym w Partynicach we Wrocławiu. Miał wtedy 14 lat.
Mełnicki opowiedział o swoim życiu i karierze dziennikarzowi sportowemu Wojciechowi Zielińskiemu. Książka przypomina gawędę: trudne początki, pierwsze wyścigowe szanse i zwycięstwa. Kolejne stopnie kariery jeździeckiej, coraz bardziej prestiżowe zwycięstwa, nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Do Mełnickiego należy niesamowite osiągnięcie: wygranie w ciągu trzech tygodni trzech gonitw derbowych – w Wiedniu, Pradze i Warszawie. Błyskotliwy dżokej i znakomity trener ujmuje swoją skromnością, podkreśla rolę ciężkiej pracy, bez której największy talent może się zmarnować, nie zapomina o tych, którzy pomagali mu przez lata – choćby o swym pierwszym wyścigowym mentorze, trenerze Józefie Doroszu. Pięknie opowiada też o swoich ulubionych koniach: Demonie i Nemanie. Biografię uzupełnia sylwetkami kilku wyścigowych znakomitości i wieloma anegdotami z własnej długiej kariery – zagrał na przykład dżokeja Yunga w serialu „Lalka” w reżyserii Ryszarda Bera. Wiele tu też informacji o powojennych wyścigach, choćby o Mitingach Krajów Demokracji Ludowej – w których dominowały zwykle konie z ZSRR, szprycowane dopingiem. Opowieść ma tylko jedną wadę: jest zdecydowanie za krótka.
„Żokej” to książka nie tylko dla bywalców służewieckiego toru, ale również świetne wprowadzenie dla tych, którzy o wyścigowej rywalizacji niewiele czy zgoła nic nie wiedzą. Szkoda wielka, że publikacja jest niemal niedostępna, szkoda też, że poza rubrykami sportowymi tak mało się o wyścigach pisze (zawsze pozostaje niezawodna Joanna Chmielewska).
Gdybyście chcieli poczuć atmosferę wyścigów, to trener Mełnicki wystawia jutro w drugiej gonitwie wałacha Erisa Al Nath. Do zobaczenia na Służewcu!
Cyt. z: Joanna Chmielewska, Wyścigi, Polski Dom Wydawniczy 1992, s. 60.